4 Rajd Rowerowy

4alt

(Wrocław – Częstochowa – Warszawa – Mazury – Hel)

1100 km

Kiedy wysiadaliśmy z pociągu na stacji Wrocław Główny to z jednej strony byliśmy dumni z naszego wyczynu rowerowego, a z drugiej strony żal, że to wszystko już się skończyło. Ale od początku…

Wszystko zaczęło się jak na ministrantów przystało od Mszy św. w poniedziałkowy poranek. Potem szybkie śniadanko i… ledwo się obejrzeliśmy a za nami 150 km i nocleg w Pankach. Szybki ten opis, bo i droga była szybka. Asfalt przeplatany leśnymi drogami, ale w miarę płasko. Spokojnie! Zanim pierwszy etap to trochę przygotowań. Serwis rowerowy, nowy sprzęt na wyprawę. Mamy już nawet własne stroje dzięki życzliwości Ks. Proboszcza Janusza Prajznera. Teraz wyglądamy jak grupa kolarska gotowa na jakiś Tour de… no ale bez zbędnych ceregieli…

Poranek to perspektywa kolejnych 150km, sanktuaria na Jasnej Górze i w Gidlu, no i  może dojedziemy do jeziorka koło Miedzny Murowanej. Nic mylnego. Plany popsuło piękne słoneczko. Asfalt 50 stopni, powietrze trochę chłodniejsze. Górki, góreczki, podjazdy. Po prostu zabrakło już mocy. 147 kilometr – Skórkowice. 20 km do dziennego celu. Zostajemy. Z pomocą przyszedł miejscowy organista, który udostępnia nam swoje podwórko i upragniony prysznic.

Kolejny etap  to 150 km no i trzeba dołożyć 20km z poprzedniego dnia. To, że trasa nie będzie łatwa to wiedzieliśmy, ale nikt nie przypuszczał, że wdrapanie się do Nowego Miasta nad Pylicą, będzie górskim finiszem na wzór naszego zwycięzcy Tour de Pologne – Rafała Majki. Bez bagażu można walczyć o górskie premie, ale nie z bagażami liczącymi 30 kg. Ten etap też dał nam w kość i w nogi. Późnym wieczorem zakończyliśmy dzień wieczorną Mszą św. w Warszawie. Co jutro? Pytanie pojawiało się na ustach wszystkich, bo to przerwa techniczna. Dzień przeznaczony na zwiedzanie, regeneracje i odpoczynek.  Centrum Nauki Kopernik, później szybki obiadek i spacer po Starówce i Łazienkach. Błyskawiczne zwiedzanie Warszawy.

Dalsza część naszego rajdu nie była naznaczona tak długimi etapami. 100-120 km dziennie i w niedzielne południe mogliśmy wypoczywać i pluskać się w mazurskich jeziorach. W tym miejscu warto zaznaczyć jedno wydarzenie, które zapadło nam w pamięci. Na własnej skórze odczuliśmy opiekę św. Krzysztofa , którego przyzywaliśmy na początku każdego etapu. Gdyby nie działanie Opatrzności Bożej to prawdopodobnie nie byłoby wspomnień z tegorocznego rajdu. Może kierowca busa zasnął, może oślepiło go słońce. Po prostu nas nie zauważył. My jego  najpierw usłyszeliśmy po ostrym hamowaniu. My w rów, no i kierowca też w rów, tylko że po przeciwnej stronie ulicy.  Na szczęście nikomu nic się nie stało, a św. Krzysztof dalej jechał z nami, ale każdy już z duszą na ramieniu.

alt

Co tu napisać dalej? No właśnie. Zapytacie pewnie dlaczego taka forma wypoczynku: rower, pół Polski do przejechania i jeszcze ksiądz na dokładkę. Bycie razem dodaje nam pewności, uczy współpracy, to wspaniała przygoda i coś innego niż tylko zapakowanie roweru na bagażnik samochodu i pytanie czy znajdę czas żeby gdzieś tam pojeździć?

Jak już wspomnieliśmy: świat z perspektywy roweru nie umyka. I to jest prawda. Mieliśmy okazje zwiedzić naprawdę wiele. Dotknąć historii naszego państwa z różnych epok, podziwiać piękno przyrody (zwłaszcza Warmia i Mazury). Bardzo chcieliśmy zobaczyć Wilczy Szaniec. Udało się bez problemu.

Rewelacyjny przewodnik przeniósł nas w świat II wojny światowej i Kwatery Adolfa Hitlera. Później szybka zmiana trasy (sugestia wspomnianego przewodnika) i jedziemy na północ do Fromborka. Miasto Kopernika, a nas tam nie będzie? Później szybki zjazd do Elbląga i nocleg nad morzem w Stegnach. To już prawie koniec wyprawy. Chociaż przeprawa promowa na Wiśle – to też jakaś atrakcja. Gdańsk, Sopot, Gdynia to kolejne przystanki  i upragniona kąpiel w morzu. Ciepłe fale dały wiele radości dla każdego z nas. No to jeszcze zwiedzanie portu w Gdyni i jedziemy na Hel. Hel: plażing, leżing, świętowanie wspomnienia św. Krzysztofa na uroczystym obiedzie i czas pakować rowery, sakwy i wracać do domu. No i jesteśmy. 1100km w nogach i siodełkach, ale warto było.

Ks. Krzysztof Deja

Wiktor Piekarski

Comments are closed.